Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tem ani mowy. Położył pistolet przy łóżku, oświadczając, iż za pierwszem słowem o jakichkolwiek przenosinach, palnie w łeb temu, kto poważy się wtrącać. I odtąd już nikt nie postał u niego, prócz jego pachołka.
— Jest tu więc i Mousqueton?
— Jest, panie.... w pięć dni po wyjeździe powrócił, mocno skwaszony, widocznie i on miał w podróży nieprzyjemności. Na nieszczęście, żwawszy jest od swego pana i dla niego to wszystko do góry nogami przewraca, a przypuszczając, że gdyby prosił, mógłby doznać odmowy, więc bez proszenia bierze, co mu się podoba.
— Tak, zawsze ja widziałem w Mousquetonie wierność i przebiegłość niepospolitą — odpowiedział d‘Artagnan.
— Być może, ale jeżeli z taką wiernością i przebiegłością będę miał cztery razy do roku do czynienia, sam pójdę z torbami.
— Bynajmniej, przecie Porthos zapłaci.
— Hm!... — mruknął z powątpiewaniem oberżysta.
— Jest on ulubieńcem wielkiej pani, która nie pozostawi go w kłopocie o taką drobnostę, jaką jest panu dłużny.
— Gdybym śmiał powiedzieć, co myślę o tem wszystkiem...
— Jakto, co myślisz?
— Co wiem, raczej.
— A cóż pan wiesz?
— I czego jestem nawet pewny.
— Czego?... doprawdy ciekawym.
— Powiedziałbym, że znam tę wielką panią.
— Pan?
— Tak, ja.
— Skądże ją poznałeś?
— O!... panie, gdybym mógł zaufać pańskiej dyskrecji.
— Mów pan, o słowem szlacheckiem ci ręczę, że nie będziesz żałował zaufania.
— Pojmuje pan, że niepokój do wielu rzeczy popycha
— Jakżeś pan postąpił?
— O!... najpierw nic takiego nie zrobiłem, do czego nie miałby prawa wierzyciel.
— Więc?
— Pan Porthos dał nam list do owej księżnej ka-