Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzielny chłop z tego Roberta — pomyślał. — Szesnaście godzin bez przerwy siedzi przy kierownicy...
Wytrwałość szofera zaczęła mu imponować. Z zadowoleniem patrzył na jego szerokie bary, przykryte grubym włosem futra i na spokojny ruch rąk na kole kierownicy.
Nagle Robert wyłączył gaz i wóz zaczął cicho opuszczać się w dół gościńca. Strogow zobaczył olbrzymie wieżyce tumu gnieźnieńskiego, które wyłaniały się z niebieskiej mgły, jak dwa potężne ramiona, wyciągające się błagalnie ku Bogu.
Spojrzał na zegarek: dochodziła pierwsza. Zdjął z haczyka mikrofon i zawołał przyciszonym głosem, aby nie zbudzić baronowej:
— Hallo, Robert!! Wystarczy ci benzyny do Poznania?
Szofer usłyszał pytanie, odpowiedział twierdzącem skinieniem głowy.
— A wody w chłodniku zmieniać nie potrzebujesz?
Szofer zaprzeczył ruchem głowy i gestem ręki. Wtedy Strogow wydał krótkie polecenie:
— Nie zatrzymuj się w Gnieźnie, jedź prosto do Poznania. Tam odpoczniemy doskonale.
Gdy mijali ulice Gniezna i przejeżdżali obok tumu, Strogow odsłonił głowę, uczynił znak krzyża i z rozrzewnieniem patrzył na stare mury świątyni, pokrytej patyną wieków.