Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwytali za broń i chcieli stoczyć z żołnierzami polskimi formalną bitwę. W słowach żołnierza dźwięczała nuta smutku i żalu.
— Czy żal panu tych biedaków? — spytała żołnierza.
— O tak, Żal mi bardzo. Ten kto widział rozdzierające sceny, jakie tu się działy na pograniczu, musiał litować się nad tymi nędzarzami. Niestety, zrozumie pani, nie mogliśmy ulżyć ich doli. Obawialiśmy się, że zawleką epidemję do naszego kraju. Robiliśmy co mogli. Dostarczaliśmy żywność, ponieważ okoliczne wsie nie mogły tylu tysięcy wyżywić.
Teraz z kolei żołnierze wypytywali ją o wypadki berlińskie. Opowiadała im o niespodzianym wybuchu epidemji, który zaskoczył ludność miasta, tak, że o zlokalizowaniu czy ewakuacji nie mogło być mowy, mówiła o dziesiątkach, potem tysiącach ofiar, które tworzą już dziś olbrzymie cmentarzysko za jednym z najbardziej ożywionych przedmieść Berlina.
— I nie ma na to ratunku? — spytał jeden z żołnierzy.
— Przed kilku dopiero dniami odkrył jeden z uczonych japońskich bakcyla tej choroby. Podobno znalazł jakiś środek zapobiegawczy... Ma być skuteczny...
— To dziwne, — wtrącił żołnierz. — U nas w Polsce podobno teraz nie wiele robią sobie