Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że moje zamki w proch się rozsypują... Trudno, trzeba wytrwać. I wytrwam. Nie będę żądał od ciebie byś wyspowiadał się ze swej tajemnicy, skoro zasłoniłeś się obowiązkiem dyskrecji, koniecznej dla innych. Jedno tylko chciałbym mieć od ciebie zapewnienie: czy dobrze zastanowiłeś się, zanim prośbę o zwolnienie ze służby przesłałeś do ministerstwa? Czy dobrze wszystko przemyślałeś, zanim postanowiłeś opuścić Warszawę i udać się zagranicę, paląc wszystkie mosty za sobą?
— Przemyślałem wszystko i innych dróg wyjścia nie mam — cicho i stanowczo odpowiedział Wik.
— W takim razie moje rady są zbędne.
Józef stał jeszcze chwilę przy oknie, potem wolno ruszył ku drzwiom. Twarz jego wyrażała ból. Wysoka, smukła postać zgięła się, jak pod brzemieniem zbyt wielkiego ciężaru, krok jego był chwiejny i niepewny jak krok starca. Cicho zamknął za sobą drzwi.
Wik rzucił się na łóżko, wcisnął głowę w poduszki, i spazmatyczny płacz długo wstrząsał jego ciałem.
Atak płaczu i straszne przeżycia ostatniej nocy wkrótce wyczerpały jego młody organizm.
Wika ogarnął kamienny sen.