Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jeśli pieniądze znalazły się na pokrycie długów karcianych, to znajdą się i na ten cel.
Wik nie zauważył wzruszenia, wyciągnął do brata rękę, dziękując serdecznie za znów okazaną pomoc.
Zaledwie Józef wyszedł z pokoju, Wik szybko zaczął się ubierać. Dochodziła siódma. Przypomniał sobie wczorajszą obietnicę, daną pani Hali. Wstąpiła weń niezwykła energja.
— Muszę dowiedzieć się, jak nazywa się ten głupi klown. Licho wie, o której przedstawienie w tym bałaganie się zaczyna... powtarzał Wik z uporem.
Zaledwie wyszedł na ulicę, drobny zmarznięty śnieg uderzył go jak ostry śrut po twarzy. Chcąc iść dalej, musiał Skarski zasłonić twarz fokowym kołnierzem palta.
Najpierw skierował swe kroki ku placowi Trzech Krzyży — wiedział, iż tam znajdzie słup lub tablicę reklamową i dowie się, kiedy rozpoczyna się program w „Złotym Ptaku“. Nie mylił się, — na każdym słupie reklamowym widniała podłużna czerwona kartka z krzyczącym napisem: „Dziś występ czerwonego błazna w kabarecie „Złoty Ptak“, początek o godzinie 8-ej.“
Skierował swe kroki ku Marszałkowskiej. W myślach Skarskiego przebiegały, jak śpiesznie puszczony film kinematograficzny, obrazy wczorajszego wieczoru u Kleskich. Dłużej zatrzymał go obraz pani Hali, jej białe jak z marmuru ramiona, jej kształtny biust i ta piękna twarz z wyrazem zmęczenia. Teraz jeszcze czuł Skarski na swych ustach żar jej pocałunku, — ulica zawirowała mu w głowie. Będzie moją kochanką, będzie, musi nią być! — powtarzał z uporem. Naraz przypomniał sobie zim-