łem drzwi od strony korytarza na klucz i wyszedłem zpowrotem tajnem wejściem do foyer.
„Od chwili zamordowania uwodziciela mojej żony do dnia dzisiejszego nie odczuwam najmniejszych wyrzutów sumienia tak, jakbym spełnił jakiś bardzo ciężki i przykry, ale konieczny obowiązek.“
Lubieński skończył czytać protokół zeznań Gładysza i spokojnie włożył go w plik grubych aktów. Gliński i Borewicz długo milczeli. Tło, na jakiem zbrodnię popełniono, dziwne refleksje poddawało ich myślom. Pierwszy przemówił Gliński:
— Tak, djabelnie smutna historja tego wykolejeńca, pijaka, który w swojem pojęciu nie popełnił nic złego, tylko pomścił tragedję swego życia... Wobec dziwnego problemu stanie sąd... bo jeśli uwolniono go za morderstwo żony, to śmierć Mertingera jest właściwie dalszym ciągiem jednej i tej samej historji...
— Tak, smutna historja, — powiedział Borewicz — panu, panie sędzio, można jednak pogratulować rozwiązania tak trudnej zagadki, jak tragedji w garderobie Nr. 3. Ja uchylam przed panem czoło i twierdzę, że bardzo daleki byłem od osoby Gładysza...
— Nie, bardzo był pan bliski właściwego sprawcy morderstwa, tylko bezwiednie przeszedł pan mimo niego.
— Jakto? — przerwał gwałtownie Borewicz.
— A tak — spokojnie mówił Łubieński. — Pamięta pan, panie komisarzu, ten drobny szczegół w śledztwie, które pan przeprowadzał: pies policyjny „Lux“ po obwąchaniu rękojeści kindżała zaprowadził pana do mieszkania jakiegoś krawca, czy szewca połatajki przy ulicy Miłej...
— Czy to ma coś wspólnego z tą sprawą? — wtrącił niecierpliwie komisarz policji.
Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/168
Wygląd
Ta strona została przepisana.