daktyloskopów policyjnych, nie były zamazane, przeciwnie bardzo wyraźne, i one wskazywały na to, że morderca musiał mieć rękę pokaźnych rozmiarów z niezwykle silnie rozwiniętemi mięśniami. — Darują panowie, ale uśmiechnąłem się, widząc Skarskiego przed sobą, na myśl, że ten człowiek nerwowy, neurastenik, mógł być zdolny do tak silnego uderzenia, by kindżał przeszył całe ciało ofiary i utkwił aż na głębokość 7 centymetrów w twardej desce podłogi. Tak uderzyć mógł człowiek tylko niezwykle silny, wprost atleta.
— To wszystko było przyczyną, że na Skarskiego patrzyłem zawsze jako na świadka zbrodni, a nie jak na mordercę. Sądzę, że moje rozumowanie miało trochę słuszności w sobie, — to chyba panowie musicie mi przyznać.
— A teraz przystępuję do drugiej części śledztwa, która mnie doprowadziła aż do ujęcia sprawcy.
Lubieński zapalił papierosa, głęboko zaciągnął się dymem i z wyrazem ironji wpatrywał się w twarz prokuratora i komisarza policji. Gliński i Borewicz milczeli, teraz rozumieli, że śledztwo, przez nich prowadzone, miało istotnie dużo nieścisłości i że Lubieński góruje nad nimi ścisłym systemem myślenia i jakąś nadzwyczajną logiką w ocenie faktów i wypadków
— A teraz kolej na drugą część śledztwa — spokojnie mówił Lubieński.
— Burząc nieudolny gmach, zacząłem stawiać nowy. Kamieniem węgielnym dla nowego śledztwa było przypadkowe odkrycie czerwonego błazna. Z pewnością dotychczas nie jest panom wiadome, kto ukrywał się pod czerwoną maską. Otóż czerwonym błaznem nie był nikt inny, tylko Józef Skarski, brat Wiktora. Mając czerwonego błazna,
Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/146
Wygląd
Ta strona została przepisana.