Przejdź do zawartości

Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy nie odrywał pan ani na chwilę wzroku od drzwi?
— Patrzyłem na drzwi prawie że bez przerwy, o ile nie przeszkadzała mi fatalna, ciężka dekoracja, która groziła upadkiem, ta właśnie, na której był odcisk mojej dłoni. Zresztą, zrozumie pan sędzia, że moja dziwna sytuacja, obawa przed odkryciem mojej kryjówki przez kogoś z personelu teatru, denerwowały mnie tak silnie, że dziś drobnych szczegółów nie mogę sobie w myślach odtworzyć i z całą stanowczością je tu stwierdzić.
— Kończę już indagację, — a teraz niech mi pan powie, jak długo oczekiwał pan na czerwonego błazna?
— Znów kłopotliwe pytanie. Powiedziałem już raz, panie sędzio, że z takich szczegółów nie mogę zdać sobie sprawy. Na zegarek nie patrzyłem, chwile oczekiwania wydawały mi się torturą, minuty, sekundy zdawały się być wiecznością. Jedno stwierdzić mogę, że nogi mi zupełnie ścierpły, czas oczekiwania zmęczył zupełnie mój organizm, choć jestem silny i wytrwały. Możliwe, że godzinę spędziłem w ukryciu, możliwe, że pół, a i to możliwe, że zaledwie kilka minut...
— Dobrze. A teraz jeszcze ostatnie pytanie, które poprzednio było dla pana bardzo drażliwe, ale teraz może się pan zdecyduje i na to odpowiedzieć. W jakim celu wszedł pan za kulisy „Złotego Ptaka“, — poco narażał się pan na tyle ofiar, choćby, na przykład, na cierpnięcie nóg?
— Na to pytanie doprawdy, panie sędzio, odpowiedzieć inaczej nie mogę, jak tylko w ten sposób, że założyłem się, z kimś, czyjego nazwiska wymienić niemogę.