Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Własnych pomysłów nie miał, cudzych, których jeszcze nie wypróbował, nie umiał ocenić, a raczej bał się ich nawet poddawać rozwadze. Natomiast wysnuł pewien nad miarę niedołężny wniosek z tego, co widział, z pierwszego okresu wojny, z pierwszej, istotnie świetnie pomyślanej operacyi, zakończonej bitwą pod Grochowem. Widział na własne oczy, że bitwa Grochowska, acz taktycznie przegrana, nietylko nie pociągnęła za sobą pogromu armii polskiej, lecz nawet przeciwnie, zmieniła sytuacyę ogólną na jej korzyść; widział to i wyobraził sobie, że bitwę Grochowską można będzie powtarzać tyle razy, ile będzie trzeba; postanowił więc powtarzać ciągle toż samo: nie przyjmować na żadnym innym punkcie bitwy generalnej, zewsząd cofać się w boju na pozycyę Grochowską, a po ewentualnej przegranej na tej pozycyi, korzystając z krótkiej i zabezpieczonej przez praski przyczółek mostowy linii odwrotu, cofać się do Warszawy i osłaniać się w ten sposób Wisłą. Zdawało mu się, że przy pomocy tego chytrego planu może prowadzić wojnę nieograniczenie długo i doczekać się pod bronią interwencyi europejskiej; bo żeby wojna mogła być wygraną własnemi siłami, tego ani na chwilę nie przypuszczał. Powierzoną jego dowództwu armię uważał za rodzaj złożonego w jego ręce depozytu i przyrzekał sobie w swojej zacnej duszy, że go święcie dochowa i zwróci w całości. Myślał, że, nic nie robiąc, nic nie ryzykuje, i postanowił nic nie robić.
Zwycięstwa pod Wawrem i Dębem-Wielkiem (31 marca), zamiast przekonać o możliwości akcyi zaczepnej, utwierdziły go tylko w przekonaniu o trafności powziętego przezeń planu. W marcu nie był go jeszcze tak bezwzględnie pewnym, gdyż ruch feldmarszałka Diebitscha ku Karczewu i Rykom, oraz zarządzone przez niego przygotowania do przeprawy przez Wisłę nabawiały go pewnego niepokoju. Przeszkodzić tej przeprawie wprost nie poważał się, ale zamierzał ją udaremnić przez nader naiwnie pomyślaną wyprawę Umińskiego do województwa Augustowskiego. Rozumiał, że, gdy Dwernicki jest w województwie Lubelskiem, a Umiński znajdzie się w Augustowskiem, tedy Diebitsch, zagrożony odcięciem od podstawy, albo się wcale nie odważy na przeprawę, albo po jej dokonaniu zginie. Ale w Lubelskiem był Kreutz, a do Augustowskiego nadciągał właśnie wielki książę Michał, obaj na czele sił, aż nadto wystarczających do zupełnego sparaliżowania czynności Dwernickiego i Umińskiego.
Bitwa pod Dębem-Wielkiem, wygrana, że tak powiem, pomimo woli Skrzyneckiego, utwierdziła go stanowczo w mniemaniu o trafności powziętego przezeń planu. Diebitsch cofnął się z nad Wisły, i armia rosyjska znalazła się w takiem samem położeniu, w jakiem była w pierwszej połowie lutego. Teraz Skrzynecki osądził, że nie pozostaje mu nic innego, jak powtórzyć pierwszy okres wojny w drugiem; poprawnem wydaniu. Wszelką myśl o wielkiej bitwie gdzieindziej, nie zaś pod Grochowem, odrzucił a priori i w imię tej doktryny zbagatelizował pomyślaną przez Prądzyńskiego na wielką skalę bitwę pod Iganiami.
Obawiając się, jak ognia, boju stanowczego, Skrzynecki dużo liczył na wszelkiego rodzaju dywersye i dlatego, wbrew gwałtownemu oporowi Prądzyńskiego, wysłał Dwernickiego na Wołyń w celu rozniecenia tam powstania. Rychłym wynikiem tego fatalnego kroku była zupełna utrata najlepszego kawalerzysty polskiego i jego doskołego, złożonego przeważnie z weteranów korpusu.
Prądzyńskiego ogarniała rozpacz. Znacznie ostrożniejszy i mniej ryzykowny od niego, a zatem początkowo łatwiej godzący się ze Skrzyneckim, Chrzanowski też tracił już cierpliwość. Spostrzegli już obaj, że Skrzynecki nie da się nakłonić do żadnej akcyi, że wyrobił sobie swoją doktrynę o wojnie, od której nie odstąpi pod żadnym pozorem. Nadzieja kierowania nim znikła. Wprawdzie wódz naczelny chętnie zapuszczał się z nimi w długie i nużące dysputy, lecz dysputy te były z góry skazane na zupełną jałowość, gdyż Skrzynecki stawił kwestyę w sposób, uniemożliwiający wszelkie rozsądne porozumienie: oto, wobec każdego podawanego mu projektu akcyi żądał, aby mu dowiedziono, że powodzenie jej jest pewnem, i że, podejmując ją, nic nie ryzykuje. Nie dziw, że przy tak postawionej tezie wychodził zwycięsko z każdej dysputy, bo ostatecznie każdy, z proponowanych mu planów był w samej rzeczy w mniejszym lub większym stopniu ryzykownym. Te tryumfy dyalektyczne, jak się zdawało, napełniały go wielkiem zadowoleniem.
Widząc niemożliwość skłonienia Skrzyneckiego do akcyi przeciw Diebitschowi, Prądzyński