niedługiego żywota, od 19-go roku życia do zgonu w roku 50-ym.
O czteroletnim pobycie Juliana na Uniwersytecie petersburskim koledzy jego opowiadali, że przez ten cały czas, nie wydalając się nigdy za obręb miasta i na wykłady uczęszczając rzadko, dni całe przesiadywał w olbrzymiej bibliotece po Załuskich. Zamiłowany w dziejach, znalazłszy tu niewyczerpane do nich źródła, wiedząc, że po ukończeniu uniwersytetu opuścić musi Petersburg i bibliotekę, trawiony tradycyjnem przywiązaniem ojca i dziada do przeszłości rodzimej, gorzał żądzą poznania wszystkich źródeł do wiedzy historycznej swego kraju. Nęciły go wtedy zwłaszcza źródła rosyjskie do historyi polskiej, bo wiedział, że za powrotem do kraju nie będą mu tak łatwo dostępne. Studyował więc wszystko bez wytchnienia i gromadził potężne stosy notatek do stosunków między dawną Polską, Litwą i Moskwą. Jakoż ze wszystkich historyków polskich w XIX-ym wieku, Bartoszewicz jeden, być może, źródła te i stosunki poznał, zbadał i odczuwał najdokładniej.
Zwykle milczący, cichy, zamyślony i zatopiony w pracy przez dzień cały do tego stopnia, że siedząc w bibliotece najczęściej zapominał o objedzie, gdy wieczorem znalazł się w gronie młodzieży i wśród zdań ścierających się nawzajem, mówił wtedy wiele i z zapałem; zamglone jego oko rozjaśniało się niezwykłym blaskiem, a niepłynna wymowa nabierała dziwnej siły i czucia. Wypowiadając i broniąc przekonań swoich z dzielną odwagą słowa, a zasypując przeciwników potokiem argumentów rzeczowych, najczęściej przekonywał ich lub pokonywał zwycięsko. Było wówczas zdumiewającem, skąd w tak wątłym i cichym młodzieniaszku bierze się tyle ognistych uczuć i wielkodusznego hartu. Był to charakter jego ducha, który nie osłabł w nim do chwili zgonu. Na młodzież koleżeńską, pomimo że z niej najmłodszy, wywierał silny wpływ przykładem poważnej pracy, szlachetnych zasad i nieskazitelnego życia, reprezentując sobą jakby tradycye filaretów wileńskich. Z jego inicyatywy powstała wówczas w Petersburgu biblioteczka studencka, utrzymywana ze składek koleżeńskich, a razem z Janem Barszczewskim, późniejszym autorem Szlachcica Zawalni, i innymi kolegami założył Bartoszewicz noworocznik Niezabudkę, który pod redakcyą tegoż Barszczewskiego przez lat kilka wychodził w Petersburgu i pomieszczał pierwsze prace literackie młodego Juliana.
Opowiadając później o pobycie swoim w Petersburgu, wspominał Bartoszewicz, iż pod wpływem niektórych dzieł filozoficznych i ogólnego prądu w pojęciach ówczesnej młodzieży zachwiał się mocno w swoich uczuciach religijnych, przestał się modlić i bywać w kościele. Takim powrócił (r. 1842) do kraju. Ale jedna chwila spowodowała w młodym historyku przełom stanowczy. Oto, gdy po czteroletniej niebytności obiegał Warszawę w dniu niedzielnym, witając dawne kąty, i zaszedł do jednego z kościołów, pod którego sklepieniem z piersi zgromadzonego licznie ludu rozlegało się «Święty Boże!» — Julian, który tak uroczystego śpiewu już dawno nie słyszał, zapragnął gorąco być jedną duszą z krwi i kości z tym ludem i padłszy na kolana, płakał i śpiewał z nim razem, dziękując Bogu za szczęśliwy powrót pod dach rodzicielski i nad brzegi Wisły ukochanej.
W tymże roku mianowany został Bartoszewicz nauczycielem języka łacińskiego w gimnazyum gubernialnem warszawskiem, mieszczącem się podówczas w pałacu Kazimierowskim, i odtąd zaczął pisywać do gazet i czasopism warszawskich liczne artykuły, które niebawem wyróżniając się szeroką wiedzą historyczną i nowemi poglądami, zwróciły uwagę czytającego ogółu na młodego historyka. Zrazu myślał rzucić się dla popularyzowania dziejów ojczystych na drogę pisania powieści historycznych, ale jego umiłowanie w wykrywaniu prawdy ścisłej przeszkadzało mu do pisania prawd tylko przybliżonych, jakiem i są powieści historyczne, zresztą uczony badacz dawnych praw polskich Antoni Przeszkodziński stanowczo odwrócił młodego profesora od powieści.
Już po wydrukowaniu całego szeregu źródłowych i ciekawych artykułów historycznych Bartoszewicz przeniesiony został w sierpniu r. 1847 na nauczyciela do szkoły powiatowej w Końskich w ówczesnym powiecie Opoczyńskim. Ale sprawdziło się tu stare przysłowie: «Niema tego złego, coby na dobre nie wyszło.» Bartoszewicz zamiast poddać się rozpaczy na głuchym partykularzu, rozejrzał się wokoło i, znalazłszy ciekawe archiwa w domu Małachowskich i gdzieindziej, poczuł się znowu w swoim żywiole. Zwiedzał i opisywał okoliczne pamiątki i miejsca historyczne (np. Sulejów), przetłómaczył Bizardiera, wreszcie poznał pannę
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/436
Wygląd
Ta strona została skorygowana.