Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ko co do języka, ale jeszcze więcej co do rzeczy i stosunków krajowych.» Zapoznał się niebawem z «Gramatyką narodową» Kopczyńskiego, która jeszcze bardziej pobudziła go do głębszych studyów nad polszczyzną, Praca ta stała się dla niego, jak sam przyznaje, «po ukończonych akademickich kursach niemieckich drugim niejako kursem polskim.» «Nieraz — opowiada dalej — Ignacy i Stanisław Potoccy raczyli próby moje polskie własną ręką poprawiać, w potrzebne do tego dzieła, nie szczędząc kosztów, mnie opatrywać, a tak nietylko z językiem, lecz i z literaturą jego mnie obeznawać. Z uczonym podkanclerzym Kołłątajem nie jeden rozdział Tacyta i Liwiusza tłómaczyłem, jak mogłem, na polski, korzystając ze światłych i gruntownych tego męża uwag nietylko co do języka, ale i co do samej treści; z nim niektóre nawet Kanta pisma czytając, usiłowałem najważniejsze myśli, ile można było, w polskim języku wyrażać.»
W tym samym czasie zawarł Linde w Lipsku znajomość, która wkrótce przeszła w ścisłą przyjaźń, z autorem «Sztuki rymotwórczej» Franciszkiem Ksawerym Dmochowskim. Otrzymawszy od niego rękopis dzieła «O ustanowieniu i upadku Konstytucyi polskiej 3 maja» (napisanego wspólnemi siłami przez Kołłątaja, Ignacego Potockiego i Dmochowskiego), przetłómaczył je na język niemiecki. Przekład ten wyszedł jednocześnie z oryginałem (1793).
W czasie tych prac i stosunków z polakami w Lipsku powziął Linde zamiar ułożenia słownika języka polskiego, Gdy więc Kołłątaj i jego współpracownicy wyjechali z Lipska do Polski dla przygotowania powstania, podążył wkrótce za nimi i Linde, Chciał albowiem pogłębić swoje wiadomości w dziedzinie polszczyzny i zebrać potrzebny materyał do swego dzieła. Wśród pracy w bibliotece Załuskich przetrwał Linde całe oblężenie w 1794 r. Wypadki polityczne przerwały jego prace, opuścił więc Warszawę i udał się za radą Ign. Potockiego do Wiednia, do Józefa Maksymiliana Ossolińskiego.
Tu przy boku tego uczonego bibliofila pracował w dalszym ciągu nad słownikiem. Ossoliński nie szczędził mu rad i pomocy, zrobił go swoim bibliotekarzem i wspierał go w przedsięwzięciu, jak mógł. Linde porządkował mu bibliotekę, z polecenia jego odbywał częste wycieczki po kraju i zbierał wszędzie rzadkie książki, które zwoził do Wiednia. W tym celu przetrząsał biblioteki klasztorne i prywatne, tropiąc, gdzie mógł, białe kruki. Zwiedził w ten sposób, jak sam pisze, «siedmiokrotnie różne strony dawnej Polski.» Przyzwyczajony do pracy systematycznej i wytrwałej, nie tracił ani chwili czasu nawet podczas tych podróży, «Miałem co czytać, miałem skąd robić wyciągi, Czytałem w drodze, na popasach, na noclegach.» Zachęcał go też ciągle Ossoliński.
Zasługi Lindego około pomnożenia zbiorów biblioteki Ossolińskiego są wielkie, chociaż sam on skromnie i zlekka tylko napomyka o tem, W przerwach pomiędzy temi wędrówkami opracowywał w Wiedniu swój słownik i przygotowywał go do druku. W stolicy Rzeszy Niemieckiej żył «jak wśród Polski, bo prawie z samymi ziomkami,» Obcował ze Stanisławem Małachowskim, ze Staszycem, z generałem ziem podolskich Adamem Czartoryskim i wielu innymi polakami, w Wiedniu podówczas bawiącymi, którzy wspierali go swemi radami i pomocą.
Najskuteczniej dopomógł mu Czartoryski, przeznaczając pewien fundusz na utrzymanie pomocnika w pisaniu. Nietylko z ziomkami, wszedł tu Linde w stosunki z uczonymi słowianami różnych narodowości, przedewszystkiem z «naczelnikiem całej literatury słowiańskiej», znakomitym slawistą Józefem Dobrowskim, Znajomości te bardzo mu się przydały, ułatwiły mu bowiem zapoznanie się bliższe z różnemi narzeczami słowiańskiemi, z czego nie omieszkał skorzystać w swym słowniku.
«Pobyt w Wiedniu — powiada Linde —był dla mnie trzecim w życiu kursem naukowym, t. j. polsko-słowiańskim.» Przygotowawszy już znaczną część słownika do druku, ogłosił w kilku czasopismach naukowych plan jego i zamierzał już rozpocząć w Wiedniu wytłaczanie swego wiekopomnego dzieła, gdy niespodziewanie otrzymał od rządu pruskiego propozycyę urządzenia zakładanego w Warszawie liceum i przyjęcia jego dyrekcyi.
Po pewnem wahaniu się, za Naleganiem Ossolińskiego i Czartoryskiego przyjął wezwanie i wyruszył do Warszawy, Stanął tu, poraz wtóry w życiu, w końcu 1803 roku i zabrał się gorliwie do uskutecznienia powierzonego sobie zadania. Nad liceum ustanowiono zwierzchność, t. zw, «eforat», czyli radę nadzorczą, w której skład weszli sami polacy ze Stanisławem Potockim na czele, Po