Odyniec opisuje go jako młodzieńca wysmukłego, kształtnego, z delikatną panieńską cerą i ładną twarzą. Od niego miał raz pierwszy w życiu usłyszeć wyraz romantyzm. Wczesne próby swego pióra umieszczał wówczas Chodźko w Dzienniku Wileńskim i w Dziejach Dobroczynności.
Po ukończeniu uniwersytetu ze stopniem kandydata filologii, wysłany został przez ojca do Petersburga do szkoły języków wschodnich. Odbywszy tam studya pięcioletnie i wzbogaciwszy swą wiedzę gruntowną znajomością perskiego i arabskiego języka, otrzymał posadę dragomana przy poselstwie rosyjskiem w Persyi w r. 1830, następnie został sekretarzem konsulatu w Gilanie, na południowych brzegach morza Kaspijskiego. Przebywał tam do r. 1840. W r. 1829 wyszły jego poezye w Peterburgu[1]. Świadczą one, że wysokością lotu wzniósł się Chodźko ponad wszystkich innych poetów, rówieśników Mickiewicza; płomienne bowiem, a nieskończone w rozpędzie swoim uczucia, które wrzały w wielkiej duszy wieszcza, gdy tworzył Odę do młodości i Farysa, stanowiły zwykłą treść natchnień Chodźki, serce swoje porównał on z kielichem pełnym nektaru, który Hebe podaje bogom[2]. Serce to znękane «w sobie noszonym ciężarem», czuje ogromną jakąś potrzebę wylania się, podziału, chciałoby rozproszyć się, rozwiać, wniknąć do wszystkiego, ukochać wszystko jedną wielką miłością... Oczywiście, ujściem dla uczuć w tem wielkiem, tak młodzieńczem roztęsknieniu miłosnem, staje się wkońcu urocza postać kochanki i miłość swoją umie poeta pięknie powiązać z uczuciem religijnem: «Dwa liczę nieba» — woła on w wierszu Do Emmy. W jednem Bóg mieszka, i jak z barw tego nieba, nad wodospadem wśród oparów rodzi się tęcza, tak w duszy jego rodzi się drugie niebo, promieniejące odblaskami tęczowych marzeń, i myśli, to Olimp, i w niem króluje jego boska kochanka. Liściem młodości wieńczy mu ona skronie, więc nie niesie z sobą owej goryczy, zawodów, zniechęceń i upodleń, które zatruwają natchnienia innych poetów. Wprawdzie spłaca Chodźko miłości tę daninę smutku, którą jej winni wszyscy poeci, żali on się w jednej z elegij (Elegia perska), że kwiat uczuć skruszył się właśnie w chwili rozwicia i odtąd smutno mu w sierocej duszy, i w drugiej (Do Fanny) porównywa siebie z żeglarzem, którego burze zaniosły na mroźny Szpicberg, tam z pod bryły lodu wyłoniła się raz róża — symbol miłosnych upojeń niepowrotnej przeszłości, myślą uleciał wtedy żeglarz w dal snów minionych, ale nie na długo: «Kwitnij, ma różo, na dzikim brzegu, wkrótce cię żeglarz porzuci». Porzuci — bo mu nie swojsko w tej atmosferze smutku: skrLydła młodości porywają go w nieskończoność szczęśliwych polotów i woli poeta opiewać te skrzydlate pierwiastki swego uczucia, niż smutek rozczarowań.
Więc chciałby on w łódce samotnej (Łódka) unieść się wraz z kochanką po falach morza, «rozcinać ich wierzchołki pieniste piersią i czołem spotykać chłodne wód cienie, bujać nad groźnym żywiołem, myślą w przeszłości zaginąć — i płynąć, płynąć»... z tą szczęśliwą pewnością w duszy, że gdzieś w dali znajdą wysepkę odludną, gdzie jak w maju, wiecznie płacą kwiaty słońcu dań barwy, wdzięku i woni. I upojenie to podnosi pierś poety radością zachwytu, nie umie on spocząć, pędzi w objęcia nieskończonej natury, kocha się w rumianych połyskach przedświtu, w tęsknotach zmroku, błądzi po polach, «nie czując chłodu spóźnionej nocy», wpatrzony w cudne widoki nieba po zachodzie, w te cienie i półcienie, w te «barw i zmian tysiące, co jak fala kwiatów na majowej łące, co chwila inne, palą się, tleją i mroczą na niebios kole»... I szuka potem czaru zachodów i wschodów zadumy na «łzawych, sennych od marzenia» oczach kochanki, na cichem, melancholicznem jej czole, na rubinie ust; chciałby szczęście swoje wylać w harmonii dźwięcznych rymów, lecz «o wrzące serce, o zimne słowa»! daremnie ściga on «rozpierzchłe w duszy obrazy»; piórem skreślone świecą one jak marne kwiaty na obiciu» (Zamyślona). Nie opuszcza go jednak radość, błogosławi on namiętnogć swoją, która zamiast rozżarzać i spopielać, «rozjaśnia i chłodzi» mu serce, zawczasu bowiem umiał uchronić się od jej skwarów, pijąc «ze studni wiary i cnoty», i szczęśliwy porównywa siebie z tym szczęśliwym pielgrzymem, który wędrówkę swą zdołał odbyć z rana, gdy jeszcze z łąk wiały wonie, a chłód z lasów. Nie zapanuje więc nad, nim ta, ze zgryzot i jadów namiętności zrodzona boleść, co, jak słońce Jozuego, nie zna zachodu i skwarem ziejąca, wy-