Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sy, znakomicie urządzony zakres jego przekraczał znacznie granice szkoły średniej i sięgał pod wieloma względami w dziedzinę uniwersytecką. W szkole tej Arnold, młodzian zdolny, pracowity i wiedzy chciwy, przykładał się pilnie do nauk przez lat kilka, czyniąc postępy znakomite i skończył ją chlubnie, osiągnąwszy w niej wykształcenie klassyczne i filozoficzne wcale dobre. Język grecki poznał dostatecznie, a łacinę posiadł tak gruntownie, że do śmierci władał nią również łatwo i biegle, jak językiem ojczystym, co prawdopodobnie przyczyniło się do tego, że większość prac swych naukowych zwykł był ogłaszać po łacinie. Za czasów szkolnych, chociaż po za szkołą, nabył nadto należycie języki: francuzki, niemiecki i włoski, a czytając dużo, przyswoił sobie mnóstwo wiadomości, w Athenaeum nie wykładanych. Tak przysposobionemu młodzieńcowi wypadało teraz wybrać sobie zawód na przyszłość. Żarliwsi współwyznawcy jego (Arnold był ewangielikiem), oceniając w nim słusznie obyczaje wzorowe, a widząc zalety moralne i naukowe, starali się przywieść go do poświęcenia się powołaniu duchownemu, ale on, słuchając własnej skłonności, upodobał sobie naukę lekarską i w celu zdobycia jej udał się do Lipska, słynącego wówczas ze swego wydziału lekarskiego.
Wstępując na Uniwersytet liczył zaledwo lat 17, ale umysł jego, o wiele wyprzedziwszy wiek młodociany, już wtedy dosięgał prawie dojrzałości męzkiej, a to nam wytłómaczyć może, zarówno szybkie ukończenie nauk tak trudnych, jako też kierunek, któremu się w nich poświęcił. W onych czasach gwiazda wielkiego A. Hallera jaśniała w całej pełni promiennego blasku, chociaż mędrzec znakomity już wtedy od lat kilku wykładów zaprzestał, kierunek wszakże naukowy, wskazany przez niego podbijał jeszcze wszystkich szczerych wielbicieli postępu i rozwoju sztuki lekarskiej. Pod sztandarem jego stanął też Arnold i do śmierci mu wiernym pozostał, będąc stale hołdownikiem postępu rozumnego, miarkowanego krytycyzmem, opierającego się nie na błyskotkach przelotnych, ale na pewnych i niezachwianych zdobyczach nauki prawdziwej.
Po czteroletniej, mozolnej pracy, poświęconej sumiennemu poznaniu nauki i sztuki, mających mu resztę życia zapełnić, w grudniu r. 1768, obroniwszy rozprawę p. n. «De motu fluidi nervei per fibras medullares nervorum», — osiągnął Arnold dyplom doktorski i pożegnawszy Lipsk, pospieszył z powrotem do ojczyzny.
Gdy Arnold pod koniec grudnia stanął w mieście rodzinnem, nie było co robić w tej pustce. Spędziwszy zatem dni kilka z matką, która powtórnie zamąż wyszła, zwrócił kroki swe do Poznania, gdzie teraz przemieszkiwał opiekun jego, Neifeld. Zacny przyjaciel z całą serdecznością przyjął dawnego wychowanka, a teraz już kolegę swego i ułatwił mu trudne zwykle początki zawodu lekarskiego. W trzecim roku pobytu poznańskiego, gdy już, dzięki zdolnościom i pracy sumiennej wywalczył sobie stanowisko niezależne, poślubił córkę jedynaczkę dobrodzieja swego, Ernestynę Joannę. W tym samym też czasie ziomkowie ż dźwigającego się znów z perzyny Leszna, skłonili go do powrotu, zabrawszy więc młodą żonę, przeniósł się do rodzinnego gniazda i tam przez szereg lat służył uczciwie współobywatelom, niosąc im w chorobach pomoc umiejętną i pewną, nie zaniedbując przytem na chwilę pracy naukowej, bez której żyć poprostu nie umiał.
Lata spędzone teraz w Lesznie były najszczęśliwszemi może w życiu. Arnolda. W zawodzie, lekarskim cieszył się powodzeniem stałem, współobywatele szanowali i kochali go powszechnie, praca naukowa przyniosła mu zaszczyt nielada, albowiem w r. 1774 poważna Akademja badaczów natury (Acad. Caesarea Leopoldino-Carolina naturae curiosorum) powołała go do grona swych członków, nie bacząc na jego wiek młody. Najwięcej atoli szczęścia znajdował w zaciszu domowem, przy boku kochającej i ukochanej żony, którą uwielbiał dla niezwykłych jej zalet.
Niestesty, kruchą i nietrwałą jest pomyślność ludzka; boleśnie doznał tego Arnold na sobie. Pierwszy cios dotkliwy spadł na niego w r. 1773; dobroczyńca i przyjaciel jego najlepszy, Neifeld, przeżywszy zaledwo lat 52 zmarł niespodzianie. Stratę doświadczonego doradcy, który mu był drugim ojcem, odczuł głęboko, a zanim ją przeboleć zdołał, uderzył w niego grom stokroć straszliwszy jeszcze. W piątym roku pożycia małżeńskiego, tak nad wyraz wszelki szczęśliwego, małżonka obdarzyć go miała pierwszem, tak gorąco upragnionem dziecięciem, ale chwila, zapowiadająca szczęście nowe, wniosła w dom jego łzy i boleść, trudną do wypowiedzenia. Dnia 30 sty-