Strona:Agaton Giller - Krzyż w Kościeliskiej dolinie.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do Wieliczki i pomiędzy pasma wzgórzy ciągnące się od Podgórza do Wieliczki, nie dawno powróciliśmy. Jeżeli z tej krótkiej podróży odnieśliśmy niemały pożytek naukowy, jakżeż się nam wielkiemi zapowiadały korzyści i przyjemności z podróży w Tatry, pod przewodnictwem takiego znawcy gór, jak autor „Pieśni o ziemi naszej.“ Radość nasza nie miała więc granic. Całowaliśmy po rękach serdecznego naszego profesora za samą obietnicę pokazania nam niebotycznych Tatr.
W. Pola kochaliśmy jak ojca, bo też i on kochał nas jakby synów swoich i dbał o to, ażebyśmy wyrośli na dobrych obywateli kraju. Podróże uważał za uzupełnienie swoich w Uniwersytecie wykładów. Dopiero bowiem w podróży, na łonie przyrody, w cieniu borów lub na szczytach gór rozwiązywał cały skarb swojego ziemioznawstwa, podobny w tem do Wojciecha Jastrzębowskiego, znakomitego przyrodnika i filozofa, który podróżując po kraju z studentami, zwykł uzupełniać naukę o rodzinnej ziemi, wykładaną w szkole rolniczej w Marymoncie.
Na wycieczkę w Tatry wybrał Wincenty Pol drugą połowę lipca i pierwszą sierpnia, jako porę najmniej w górach dżdżystą. Zostawało więc kilka tygodni czasu. Nie chcąc go spędzać na bruku miejskim, postanowiłem zwiedzić tę okolicę, która w plan podróży uniwersyteckiej niewchodziła, — to jest Babią górę. Ułożywszy się z W. Polem o miejsce i godzinę przyłączenia się do jego gromady podróżnej, — sam tymczasem wyjechałem z moim kolegą uniwersyteckim Majem do Sidziny pod Babią górą.
Ojciec mojego kolegi był zamożnym gospodarzem. Poczciwy, pracowity, był doskonałym typem górala babiogórskiego. Uczonego swego syna przyjął serdecznie lecz z powagą ojcowską. Mnie też był rad jako gościowi i towarzyszowi jego syna. W zacnym domu tego włościanina spędziłem kilka tygodni bardzo przyjemnych, z niemałym pożytkiem dla mojej wiedzy.
Wiele się od tych górali dowiedziałem i wiele się nauczyłem. Moim przewodnikiem był dwudziestoletni Janek, parobczak zręczny wielkiej urody i rozumny. On mnie zaprowadził na szczyt Babiej góry, z nim zwiedziłem wysokie pasma ciągnące się od niej w różnych kierunkach po nad szerokiemi a głębokiemi dolinami, w których się rozsiadły ludne góralskie wsie, niezmiernie starożytnej osady.
Z tych wsi, jeżeli nie największa to może najciekawszą jest Sidzina. Urządzenia jej gminne, sądy włościańskie, wiece, jako też forma posiadłości gruntowej, przetrwały niezmienione od najdawniejszych, bo jeszcze od pogańskich czasów. Kto chce wiedzieć jak dawna, pierwotna bezpańska wieś polska rządziła się, niech zajrzy do Sidziny.
Wincenty Pol mówiąc do mnie o urządzeniach społecznych i o prawie zwyczajowem Sidziniaków twierdził, że tylko pod Babią górą i na Podhalu przechowały się wzory starożytnego bytu Słowian. Pierwotna, słowiańska gmina zniknęła w przeróżnych przekształceniach, — w żadnej słowiańskiej ziemi nieznajdziesz jej śladu. Tylko polscy górale Babiej góry i Tatr zachowali pierwotną, wspólną całemu plemieniowi gminę.
Należy tu zauważyć, że według podań Słowaków Tatry i okolice były gniazdem Słowian.
Wacław Alexander Maciejowski, zawiadomiony przez W. Pola o sposobie odbywania narad czyli wieców, o sądach, rządzie i o trojakiego rodzaju gruntowej własności (indywidualnej, wydzielanej do uprawy gospodarzom i wspólnej) u Sidziniaków, przyznał im również wielką starożytność.