Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miejsca. Skwapliwość gorączkowa wielu była atoli zbyteczną. Pojazdów, karét, wolantów, omnibusów nie brakło bynajmniéj.
I nam także, bez wielkich zabiegów, dostała się karéta szczelnie zamknięta, która od słońca strzegła i od kurzu broniła, z okna tylko pozwalając w prawo i w lewo wodzić ciekawém okiem po nieznanéj nam okolicy.
— Nic pan tu ciekawego nie zobaczy — mówili do mnie uprzejmie dwaj życzliwi mi nad wszelki wyraz Portugalczycy. — Mamy przed sobą trzy godziny drogi, nudnéj i jednostajnéj. Siądziemy z panem razem; na rozmowie czas nam prędzej zejdzie. Zresztą skorzystamy z wolnéj obecnie chwili, bo w mieście czasu na to niéma. Objaśni nam pan wymawianie kilku słowiańskich języków. My wzamian chętnie wtajemniczymy pana w świat bogatych dźwięków naszej mowy.
I niebawem siadłszy do karéty, ujrzałem się w towarzystwie dwóch średniego wieku Portugalczyków, którzy o własnej sile już od dość dawna nauczyli się czytać po polsku i łatwiejsze rozumiéć ustępy; ale żaden z nich nigdy nie słyszał dźwięku naszéj mowy.
— Łatwiej nam było — odrzekł na moje zdumienie prof. Consiglieri Pedroso, znany już czytelnikowi ze wzmianki w piérwszym naszym liście — poduczyć się polskiego języka, bo niéma