Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wesoło z cygarem w ustach i zaraz zaczął rozmawiać o nowych prądach w nauce, potem o polityce, sądząc, że przyszedłem go odwiedzić, bo skądże mógł przypuszczać, że „lekarz może być także chory“. Aż nakoniec zwróciłem mu uwagę, że przyszedłem się go poradzić.
Czy kolega chory, cha, cha! dobre, a na cóż, jeżeli wolno spytać?
Właśnie przyszedłem się was o to spytać, cierpię na żołądek.
Zaczęliśmy wywiady i tu przekonałem się, że mimo mych najlepszych chęci, nie mogę mówić tak, jak czuję, a to dlatego, bo on pytał się mnie nie jak innych chorych i nie zadawał sobie trudu odgadywać z mych słów symptomów, lecz zadawał pytania fachowo, żądając odemnie gotowych rozpoznań.
Tak było i z badaniem. Miałem wrażenie, że odbywamy konsyljum nad kimś innym. Wiedziałem z góry, co od niego usłyszę — powie: nie chcę kolego żartować wcale z waszej choroby, będziemy obserwowali. Tak się też stało! Usłyszawszy jeszcze kilka pocieszających słów, wyszedłem. I wtedy dokładnie dopiero zdałem sobie sprawę, jak niesłusznie mówi publiczność, że lekarze nie mają nieraz serca.
Właśnie ja chciałem, żeby kolega mój nie miał „tego serca“ lecz żeby badał mnie spokojnie, z zimną krwią, nie kierując się żadnymi względami. Jakże n. p. można sobie wyobrazić, by ojciec leczył własnego syna poważnie chorego, mąż żonę i t. p. To po prostu niemożebne, bo obowiązki lekarza często sprzeciwiać się muszą obowiązkom tak zwanym