Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posłyszany psi głos dodał nogom szaraka ogromnego bodźca. Kot gnał z górki na złamanie karku, a tak się rozpędził, że, chociaż spostrzegł idącą naprzeciw ogrodniczkę, nie zdołał już ani w bok skoczyć ani przystanąć. Z szybkością wartkiej strzały wpadł pod nogi kobiety, przewrócił ją na wznak i pomknął dalej.
Ogrodniczka zaledwie wydała okrzyk „ah“, kiedy nadbiegł Bekas, z niezrównanym zapałem przeskoczył przez kobietę, leżącą na jego drodze, i popędził za szarakiem.
Po chwilce zjawił się tu kucharz, cały w płomieniach — strzelba z odwiedzionymi kurkami — i stropił się, widząc na ścieżce parę nóg niewieścich, w trzewikach, pończochach, a powyżej — nieco obnażonych.
Dopieroż ogrodniczka zrywa się na nogi i purpurowa cała, z roziskrzonemi oczyma wykrzykuje: „Cóż to-to-to za gwałty wyrabiacie sobie po ogrodzie? Jak to psy napadają tu na ludzi spokojnych?... Polowania takie, hece różne!... Ho, ho, ho, widzicie go! A garnków, rondli, flaków pilnować!“
Mówiąc to, zdradziła coś jakby gotowość poparcia czynem słów swoich. Pan Filip nie poszedł też za przykładem zająca i Bekasa: zręcznie ominął srodze rozłoszczoną niewiastę i pośpieszył za wyżłem, a potok obelg sypał się za nim nieustannie.