Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szarak bezuchy miał także swój rok straszny, a przeżył już był całe trzy lata w Morzelanach.
Pierwszego września Węglicki z chartami znowu na morzelańskich polach! On zawsze znienacka wpada na cudze grunta, poszczuje i umyka. Nazywają go tu wypłoszem, bo co prawda — nie robi zającom wielkiej krzywdy: straszy i płoszy tylko. A bezuchy ma także szczęście do tego charciarza: i dziś oto czarne charty wzięły go w obroty — jazda!
Przyparty przez psy, jeźdźca, rzucił się rozpaczliwie w szeroki i głęboki kanał morzelański i przepłynął, a charty — także za nim, sapiąc, dysząc z wściekłości. Zmokły, wylękły, nie zdołał się nawet otrząsnąć z wody i gnał, wyskakując w gwałtownych susach ponad drobne chrósty, pędził ku ogrodowi dworskiemu.
Był ten kierunek zająca bardzo nie na rękę Węglickiemu, na którego dawno już czyhał rządca, dając się słyszeć: „Włosy mi na dłoni wyrosną, jeżeli tego wypłosza nie nauczę stronić od Morzelan!“
Dzisiaj, jak raz, pan rządca spostrzegł z pod stodół czarne charty, pędzące w okolice dworu i huknął basem na chłopów: Chłopcy, dalej-że! Trzy ruble płacę za żywego czy zabitego charta!“
Więc któryś parobek wyprzągł co tchu konia z wozu, pochwycił żelazne widły; jakiś