Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —

jego z tej samej matki, Jasiek, miał tylko macochę.
Trudno sobie wyobrazić, co tam było za powikłanie stosunków majątkowych; jednakże przy dobrej wierze dałoby się i tak oznaczyć, co komu przypadało. Nikt się o to nigdy nie pytał, przeto Kubę wykwitowano, a Jasiek Tetera z czasem objął po ojcu zagrodę.
Jakób Malwa-Zabłotnik wychował się jak nieraz sam mawiał, mając Boga za opiekuna. Zahukany, bojący się własnego cienia, nikły, wątły, zezowaty i bez złamanego szeląga w siedmnastym roku życia poszedł między ludzi.
Ale nie będziemy tu opisywali wszystkich kolei, jakie przechodził ten człowiek. Spotykamy go w czasie, kiedy liczył lat już pięćdziesiąt i pełnił obowiązki strzelca nadwornego w Morzelanach. Nie ożenił się, nie miał przyjaciół, nie używał żadnych przyjemności. Podług wyobrażeń Malwy, wszystko na świecie było zupełnie dobre i każda rzecz znajdowała się na swojem miejscu. On sobie świat już objaśnił, przerozumował, przetrawił i rozwiązał wszystkie wątpliwości, jakie tylko mogą narzucać się umysłowi ludzkiemu. Jasno, wyraźnie miał przed sobą wytkniętą drogę życia i szedł po niej krokiem pewnym. Przedewszystkiem zadaniem człowieka na ziemi jest wiedzieć, co stanowi grzech, a co nie stanowi.