Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wdzięczności niema, bo ona musi od stworzeń wychodzić, a te są niewdzięczne; ale sprawiedliwość pochodzi od samego Boga i ona nigdy nikogo nie minie.
Zaczęło się sądzenie: niedźwiedź mówi, że tak a tak:
— Zjeść go powinienem, jeno chcę najprzód przekonać, jako na świecie niema wdzięczności ani sprawiedliwości.
Maciek też wykłada swoje.
— Dobrze to jest, co wy mówicie, — powiada zajączek — tylko ja koniecznie muszę widzieć, jak wszystko było, zanim ta wasza sprawa powstała.
— Leżałem pod kłodą — rzecze niedźwiedź — a ten głupi chłop kłodę dźwignął i mnie wyswobodził: niechże ma za to nagrodę!
— Ja muszę widzieć, jakeś ty wyglądał! — powtarza zajączek.
— Bo możeś ty jest za wdzięcznością? — pyta niedźwiedź.
— Nie znam wdzięczności na świecie, znam tylko grzeszne istoty.
— Widzę, że z ciebie sędzia całą gębą.
Poszli, znaleźli to miejsce, gdzie kłoda przywaliła była niedźwiedzia: drągi i soszki podpierały kłodę.
Tak zajączek mówi:
— Właź-że, Misiu, pokaż mi, jak leżałeś!