Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kita ogonem na prawo, na lewo macha, oczyma strzyże, sprawy wysłuchuje i nareszcie powiada:
— Ogromnie mi dziwno, żeś ty, niedźwiedziu, do tego czasu nie schrupał głupiego Maćka... Sumienie musi cię gryźć ogromnie, gdyż najgorsza to rzecz mieć dług wdzięczności, a nie zapłacić go niewdzięcznością. Zjedz chłopa bez ceregieli, a nie, to powiem, żeś i ty głupi!
Dopiero niedźwiedź aż się pokłada, tarza od śmiechu i powiada:
— Lis dobrze rai, bo ty, Maćku, schudniesz mi przez to szukanie sprawiedliwości, a ja nie lubię jeść chudego.
Chłopa mrowie przeszło, kiedy widział, że się niedźwiedzisko oblizuje, i poszedł zaprosić wilka na sędziego, chociaż już i w niego niebardzo wierzył.
Wilk łbem coś kręcił, na brzuch niedźwiedzia spoglądał, a Maćkowi się wydawało: „On widać o sprawiedliwości rozmyśla!“
Tymczasem wilk przemówił w te słowa:
— Tobie, niedźwiedziu głód pewnie nie dokucza, skoro pozwalasz takiemu chłopu ciągać się na sądy! Chcesz, ja go oprawię, a zjemy do współki?
Ale niedźwiedź zgrzytnął, mruknął:
— Nie chcę z wilkami współek!“
Do Maćka się zwrócił i powiada: