Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rosół z kurzyny właśnie się uwarzył i Polusia rozłożyła serwetę na kawałku stołu, poczem poszła prosić na rosół pana Benedykta. Sarmata już był rozpoczął jakieś narady z dwoma przybyłymi borowymi, ale że za nic w świecie nie wziąłby do ust zimnego rosołu, przeto zostawił u drzwi podwładnych, wpadł do swej izby, palnął znowu kubek piołunówki i przyszedł do Ajnemerowej na rosół. Własną ręką wygarnął z garnka całą jego parującą zawartość na białą salaterkę, gdy druga taka salaterka pełna z czubem sypkich kartofli należała również do uczty. Nie był to rosół w ścisłem znaczeniu tego słowa, ale — kurze mięso ze swoim ekstraktem i z kartoflami. Gospodyni powiadała, że lubi patrzeć, jak jegomość się posila. Rzeczywiście, jeżeli cudzy apetyt może widzowi sprawiać zadowolenie, to Sarmata dawał wyborne widowisko.
Podczas tego Ajnemerowa i Polusia krzątały się ciągle, przechodząc z izby do śpiżarni, do kuchenki, co im nie przeszkadzało wieść bardzo ożywionego sporu o to, którego miesiąca i dnia wylęgło się w tym roku pierwsze gąsię. Wiktusia, siedząc w kącie, towarzyszyła wzrokiem każdej łyżce, pochłanianej przez pana Benedykta; to samo czynił Awans, który przysiadł na ogonie i tylnych łapach, a frontem wyprostował się do swego pana. Julek pykał fajeczkę, spoglądając przed siebie z miną człowieka, którego oblegają ważne zadania. Ze szmerów, rozlegających się tu w izbie, można było rozróżnić namiętne chlipanie Sarmaty i nieustanne kłapanie pantofli Ajnemerowej, całkowicie przyklapanych na piętach.
Nagle Awans zwrócił głowę ku drzwiom od sieni i wydał z siebie przeciągłe warczenie. Wszyscy mimowolnie spojrzeli w tym kierunku i z niemałem zdziwieniem spostrzeżono czarnego psa