Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pojęcie zucha, któremu pod każdym względem dopisują siły fizyczne; przez „Sarmatę“ rozumiał więc Ochota uosobienie zdrowia i wytrzymałości. Drżeli przed nim okoliczni złodzieje leśni, nazywając go „zbójem ze Zbójeckiej“, bo biada temu z nich, który się dostał w srogie łapy „Sarmaty“. Sarmatą nie był w takiem znaczeniu słowa młodszy kilka lat od Benedykta brat jego Julek, łysy, żółty, jak wosk, na twarzy, niskiego wzrostu i chudziutki. Starszy brat nazywał młodszego „filozofem“.
Harmonja między temi dwoma Ajaksami była doskonała: siła fizyczna uznawała inteligencję, a inteligencja żyła na koszt siły fizycznej, gdyż Julek, skończony próżniak, nic a nic nie robił w domu brata. Młodszy Ochota imponował swojemu otoczeniu nietylko nadzwyczajnemi pomysłami, ale także i językiem, którego tutaj nikt po największej części nie rozumiał. O złodzieju mawiał: — „Psiakrew komunista!“ — Smutnego człowieka nazywał mizantropem, kłamstwo — improwizacją, złość — irytacją, głupstwo — herezją. Przytem mawiał niekiedy o ludziach „z niższem poznaniem“, dając do zrozumienia, że on sam jest „człowiekiem z poznaniem wyższem“. Tylko Julkowi dzięki pojawiały się na Zbójeckiej pytania, świadczące o głębszej przenikliwości umysłu ludzkiego, jak naprzykład: „Wierzyć czy nie wierzyć, że dusza po śmierci ciała błąka się i straszy?“ Sarmata nigdyby się nie odważył na własną rękę coś stanowczego orzec pod tym względem, mówiąc:
— Do takich zamysłowatych rzeczy trzeba mieć głowę Julka! On filozof, on co innego, zna różne takie kawałki...
Trzeba wiedzieć, że pan Benedykt miewał dni takie, w których go napadało niezwykłe pragnienie piołunówki; wtedy odosobniał się zupełnie w swojej izbie i pił dopóty, póki go „nie ominęło“,