Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i że jej na imię było Zuzia. Ale teraz zupełnie co innego: jest ojciec, są siostry, kto wie — może i narzeczony... Oh nie, nie! Narzeczonego sobie wcale nie życzył.
Maksyma z wzorów kaligraficznych dobrze mówiła. Niekiedy w klasie pierwszej malec dowiaduje się rzeczy, pożytecznych w dojrzałym wieku męskim. Jednego dnia Zabrzeski spostrzegł zdaleka Morusieńkę, idącą do kościoła z Gutą i Niutą. Dodajemy tu nawiasem, że rodzina nazywała Niutę „gołąbkiem“. Rzecz godna uwagi, iż „smarkacz“ dziewczyna także spostrzegła Zabrzeskiego i jakby odniechcenia przesłała mu spojrzenie, zdające się mówić: — „Byłam pewna, że cię tu spotkam“. — Przechodziły przez plac Kopernika; on był przy samym rogu Oboźnej i odrazu puścił Asa ze smyczy. Oswobodzony wyżeł miał już atoli upatrzonego psa, który troskliwie obwąchiwał rogi pomnika wielkiego astronoma, i natychmiast poskoczył ku niemu, sprawiając srogi zawód swemu panu. Dobry rzut oka może wiele rzeczy ogarnąć od jednego razu, resztę dopowie tak zwana domyślność, serca. Wchodząc na balkon przed drzwiami kościoła, Morusieńka tak właśnie rzuciła okiem i jakgdyby uśmiech zadowolenia przebiegł po jej ustach. Oby jej to wszystko nie zakłócało modlitwy!
Teraz trzeba było pojmać wyżła, który, znudzony jednostajną, przymusową przechadzką, pragnął pohulać i wcale nie myślał wracać „do nogi“. Wezwany przez swego pana, popatrzył nań zdziwionym wzrokiem, potem pobiegł na Nowy Świat i, po drodze zawiązując stosunki ze spotkanemi psami, a mimo to nie pozwalając się dopędzić Zabrzeskiemu, wpadł na Ordynackie i dostał się na Sewerynów. Znowu pies! Tych psów wszędzie pełno i wyżeł nie mógł się opędzić zawieraniu