Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciszy, panującej w izdebce, dawało się słyszeć wyraźnie. A ot teraz jękło głośniej i zatrzęsło okiennicą, jakby siląc się wysadzić ją z zawiasów. Maciej usłyszał to zapewne, bo podniósł głowę i jakby kończąc myśli własne, wyrzekł nareszcie.
— I wszystkoćby może i do dziś tak było, gdyby nie ta kara boża.
I nam nie żal już było życia dawniejszego, żal nam było teraz Macieja, i widząc, że on cierpi, nie zmawiając się, zrobiliśmy obaj jedno, cośmy zrobić mogli: ja przysunąłem się doń jeszcze, szewc przeskoczył ze swego łóżka na drugą stronę kanapki i także usiadł koło niego; może mu lżej będzie, gdy poczuje nas bliżej przy sobie.