Przejdź do zawartości

Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skurczonymi palcami groził niewinnej ziemi jakuckiej, szeptał jakieś przekleństwa żydowskie, aż zmęczony wysiłkiem, upadł raczej, niż usiadł, na stołku koło mnie.
Wszyscy zesłani, bez względu na religię i narodowość, nie lubią Syberyi; widocznie jednak fanatyczny chasyd nie umiał nienawidzić połowicznie. Czekałem, aż się uspokoi. Wychowany w twardej szkole, żyd prędko przyszedł do siebie, prędko owładnął wzruszeniem, i gdym po chwili spojrzał mu w oczy pytająco, odpowiedział mi natychmiast:
— Niech pan daruje, ja z nikim o tem nie mówię, bo i z kim tu mówić?
— Alboż żydów tu mało?
— Czy to żydzi, panie? to już