Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spływaiąc z siodła już się bokiem chyli,
Kiedy mu swoi na pomoc skoczyli.

Ięknął mąż czarny, a jak czarna chmura,
Ryknąwszy błysnie piorunowym gradem,
S taką szybkoscią leci na Komtura;
Zaledwie piérwszym zwarli się napadem,
Pojrzeć, aliści Komtur już pod koniem,
A rycérz bieży i tratuje po niém.

Gdzie obskoczyły xiążęcia dworzany,
Przybiega, chwyta, rwie pancerza węzły,
Ostrożnie zdziéra blach zafarbowany,
Wyśledza postrzał głęboko ugrzęzły;
Wtém krew nanowo wytrysnęła z rany
Ból zemdlonego do zmysłów przywoła,
Otwiéra oczy, spoziera do koła,
I znowu wciska na oczy przyłbicę;
Z gniéwem żołniérze i sługi odpycha,
A Rymwidowi sciskaiąc prawicę,
Już jest po wszystkiém starcze, mówi scicha:
Precz mi od piersi, szanuj tajemnice;