Przejdź do zawartości

Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Snać, że poskromić nie mógł wnętrznéj wrzawy,
I w pogodniéjsze wystroić się lice;
A jednak nie chciał, by sługa s postawy
Zgadnął pańskiego serca tajemnice.
Znowu komnatę obchodzi do koła,
Lecz kiedy okna kratowane mijał,
Widna przy blasku miesięcznego koła,
Co się przez szyby i kraty przebijał,
Widna posępność zmarszczonego czoła,
Przycięte usta, oczu błyskawica,
I surowego zagorzałość lica.

Potém w róg gmachu zwraca się s pośpiechem,
Każe podwoje zamknąć Rymwidowi,
Siadł i s kłamliwą spokojnością mówi,
Szyderskim mowę zaprawuiąc śmiechem:

„Wszak mi sam z Wilna przywiozłeś Rymwidzie,
Ze Witołd pan nasz możny i łaskawy, (5)
Miał mię podwyższyć xiążęciem na Lidzie,
I spadłe dla mnie po żonie dzierżawy,