Strona:Adam Mickiewicz - Dziady część III.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był wpół harmatném przejechany kołem;
Wnętrzności ze krwią wypadły mu z brzucha,
Trzykroć okropnie z pod harmaty krzyknął,[1]
       380 Lecz major woła: milcz! bo car nas słucha;
Żołnierz tak słuchać majora przywyknął,
Że zęby zaciął. Nakryto co żywo
Rannego płaszczem. Bo gdy car przypadkiem
Z rana jest takiéj nagłéj śmierci świadkiem
       385 I widzi na czczo skrwawione mięsiwo,
Dworzanie czują w nim zmianę humoru:
Zły, opryskliwy powraca do dworu,
Tam go czekają z śniadaniem nakrytem,
A jeść nie może mięsa z apetytem.
       390 Ostatni ranny wszystkich bardzo zdziwił:
Grożono, bito; próżna groźba, kara,
Jenerałowi nawet się sprzeciwił
I jęczał głośno — klął samego cara!
Ludzie, niezwykłym przerażeni krzykiem,
       395 Zbiegli się nad tym parad męczennikiem. —
Mówią, że jechał z dowódzcy rozkazem,[2]
Wtém koń mu stanął jak gdyby zaklęty,
A z tyłu wleciał cały szwadron razem;
Złamano konia i żołnierz zepchnięty
       400 Leżał pod jazdą, płynącą korytem.
Ale od ludzi litościwsze konie:
Skakał przez niego szwadron po szwadronie.
Jeden koń tylko trafił weń kopytem[3]
I złamał ramie. Kość, nawpół rozpadła,
       405 Przedarła mundur i ostrzem stérczała
Z zielonéj sukni, strasznie, trupio biała;
I twarz żołnierza równie jak kość zbladła.
Lecz sił nie stracił: wznosił drugą rękę
To ku niebiosom, to widzów gromady

  1. w. 379 w R1; Mówią że żołnierz srod manewrów krzyknął
  2. w. 396 Mówią ] Słyszą R1.
  3. w. 403 tylko ] w końcu R1.