Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kwiaty moje spoczęły na jej piersiach a ja mogłem tylko zazdrościć ich losu.
Niezadługo swoim zwyczajem nadeszli Santa Florez z Kuryszkinem.
— Co za prześliczne kamelje! — zawołał Santa Florez zbliżając się do Lodzi — jakże pani zachwycająco z niemi wyglądasz, obie strony zdają się tu wygrywać nieporównanie: kwiaty żywią się blaskiem, jaki na nie piękność pani rzuca, a same dają swe barwy dla podwyższenia wdzięku swej królowej!
— To dar pana Stożka — przerwała zapłoniona Lodzia.
— Doprawdy? powinszować panu dobrego gustu! — mówił zwracając się do mnie i dodając ze znaczącym uśmiechem:
— Pan umiesz wyszukiwać piękne kwiaty, można panu pozazdrościć jego szczęścia.
W tym samym tonie prowadził dalszą rozmowę z Lodzią.
— Jaki pan Stożek szczęśliwy, że jego kwiaty znalazły tak godne siebie pomieszczenie, innym możeby przyszło więdnąć gdzie zapomnianym na stronie.
— Dlaczegoż tak dziwna myśl — odparła Lodzia — ja wszystkie kwiaty zarówno cenię, jeżeli są równie piękne.
— Kiedy są kwiaty uprzywilejowane, które, oprócz piękności mają inne znaczenie dla serca, na którem spoczywają.