Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kniaź Kuryszkin całą swoją osobą nie sprawiał podobnie miłego wrażenia. Był to otyły i pospolity blondyn z twarzą nic nie znaczącą; ubrany nieco za jaskrawo i obwieszony kosztownościami, wszelako mogący uchodzić za typ bogatego panicza i ekscentrycznego eleganta.
Za to markiz, ten był nieporównanym, nie mogłem się dość napatrzeć jego pięknej twarzy, artystycznemu krojowi jego sukien, przeźroczystej cienkości gorsu jego koszuli, nieskazitelnej białości i zgrabności kołnierzyków, słowem wszystkim tym drobiazgom, których prawie uchwycić nie podobna, które jednakże stanowią subtelne wykończenie prawdziwie estetycznie rysującej się postaci.
Nie wiem czy moja Lodzia podobne jak ja poczyniła uwagi, bo zasunęła się w kącie zaambarasowana całą tą przygodą, a mianowicie stanem toalety, do jakiego ją ten ulewny deszcz przyprowadził.
Rozmowa toczyła się głównie między panią Bąbalińską i markizem, który wysławiał się z niezwyczajnym wdziękiem i dystynkcją. Nie było wszakże wiele czasu do szczerej rozmowy, wkrótce stanęliśmy szczęśliwie przed naszym hotelem i pożegnaliśmy naszych wybawców, składając im najszczersze dzięki za wyświadczoną przysługę.
Pani Bąbalińska nie mogła się dość dochwalić grzeczności, dobrego tonu i arystokratycznego wzięcia tych panów, pan Bąbaliński czuł się także rozczulonym ich uprzejmem znalezieniem się,