Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeszcze teraz przypominając ją sobie, widzę pląsającą jak rusałka pod zielonem drzew sklepieniem, znikającą wśród zieleni, zawieszoną drobnemi rączkami na szczycie pagórków, oświetloną promieniami słońca, bijącą blaskiem młodości niewinnej pustoty i dziewiczego powabu, a przypominając sobie, tęsknię za temi szafirami jej oczu, które dla mnie miały słodki a niezapomniany nigdy wyraz miłości!
Lecz po dniu pogodnym częstokroć następuje burza, jakoż doświadczyliśmy tego na własnych osobach powracając z naszej przechadzki do Baden-Baden. Zaledwie bowiem zdołaliśmy połowę drogi z powrotem przebyć, gdy niebo nagle zasłoniło się chmurami, huk grzmotów rozległ się podawany przez góry górom, wicher zaszumiał z całą gwałtownością, a co najgorsza po chwili spłynął deszcz ulewny, którego przemocy ujść było niepodobna. Napróżno z rozpaczą oglądaliśmy się po drodze, czy nie dojrzymy, gdzie jakiego domku, do któregoby się schonić było można, niestety jak na złość nigdzie żadnego nie było. Trzeba się było poddać losowi i moknąć w przerażający sposób, pod drzewa bowiem nie pozwalał nam pan Bąbaliński żadną miarą się chronić, zapowiadając gromy niebieskie na nasze głowy.
W jednej chwili panie nasze zamieniły się na istotne Ondyny szwarcwalderskich jezior, a wszyscy razem stanowiliśmy grupę tragiczniejszą i rozpaczliwszą bez zaprzeczenia od owej sła-