Przejdź do zawartości

Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nał mnie najdokładniej, że sam pokutuję za własne grzechy, że powinienem poprawić się poprzednio z moich błędów i zasłużyć swem postępowaniem na posiadanie takiego skarbu jak Lodzia.
Panna Leokadja przebaczyła mi łaskawie wyrządzoną jej obrazę i pozwoliła mieć nadzieję w przyszłości.
— Piękna mi nadzieja — pomyślałem sobie, ale co robić, trzeba czekać — i pocałowałem podaną mi na znak zgody rączkę. Tak więc pozostałem na dotychczasowem niewygodnem stanowisku, wyczekując zapowiedzianej lepszej przyszłości.
Nastała wiosna, a z nią odżyły moje nadzieje. Znalazłem bowiem nieco więcej sposobności do przebywania bez niepotrzebnych świadków z panią serca mojego. Bielany, Wola, Łobzów pozwoliły mi znaleźć kilka swobodnych chwil serdeczniejszej i głębszej rozmowy i przypomnieć tę uroczą jesień, spędzoną w borowieckim ogrodzie.
Tymczasem pani Bąbalińska cierpiała coraz więcej na swoje nerwy, pan Bąbaliński czuł się zrujnowanym na zdrowiu ostatniemi, jak mówił przejściami, a że i Lodzia była zawsze dość delikatnego zdrowia, więc cała familia postanowiła wyjechać do wód za granicę.
Ja jak się można łatwo domyśleć, postanowiłem im towarzyszyć choćby na koniec świata, wiedząc z doświadczenia, że les absents oni toujours tort.
Do połowy czerwca załatwiliśmy się ze wszystkiemi przygotowaniami, ja ze swej strony powie-