Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zacząłem dowiadywać się w ciągu tejże z ust samych państwa Bąbalińskich, jak wielce zawiniłem przeciwko nim i przeciw ich córce.
— Czyż to się godziło — wyrzucała mi pani Bąbalińska — przez cały ten czas nie pokazać się ani razu u nas? Wszyscy inni przyjeżdżali z oddziałów, aby uspokoić swoje rodziny lub przyjaciół, ty tylko jeden bez względu na to, że zostawiłeś rozpaczającą Lodzię, której miłości nie wart jesteś, awanturowałeś się bez końca, nie dając oprócz rzadkich listów, żadnego znaku życia.
— Czyż się to godziło, mówił znowu pan Bąbaliński — nie mieć tyle zastanowienia i prawdziwych zasad, aby pójść w usługi anarchii, wstrząsającej krajem i rujnującej prawdziwy postęp demokratycznej idei, a co gorsza, bić się pod dowództwem człowieka, dopuszczającego się nadużyć na obywatelach i uznanego za szkodliwego przez naszych wielkich mężów stanu?
Panna Leokadja tymczasem nic nie mówiła, ale w jej twarzy poznać mogłem, że głęboko czuje swoją krzywdę i moje złe postępki.
Tak przywitany na wstępie, nie posiadając się ze zdumienia, nie mogłem nawet słów znaleźć na moją obronę i stałem jako prawdziwy winowajca, pytając się sam siebie, czy dobrze słyszę? Czułem wprawdzie całą niesprawiedliwość i niekonsekwencję czynionych mi zarzutów i chciałem nawet odeprzeć je jaką gwałtowniejszą odpowiedzią, ale panna Leokadja była tak zachwy-