Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dyskusje. Zapał wzrastał i potęgował się z każdą chwilą, coraz to nowe dawały się słyszeć okrzyki.
— Wspomagać powstanie aż do upadłego! Francuzi lada chwila nadejdą! Pójdziemy wszyscy do oddziałów.
A panna Leokadja patrzała się na mnie niewysłowionym wzrokiem, z którego wyraźnie czytałem myśli:
— Ty jeszcze tutaj?
Nie było co robić, trzeba się było decydować, Szczęściem u mnie decyzja długiego czasu nie potrzebuje. Ideał mój potrzebował widzieć we mnie bohatera, ergo ja musiałem iść szukać laurów. Było to rozumowanie prostej, a nieubłaganej logiki. Jednego więc pięknego wieczora po długiej i szczerej rozmowie z Lodzią o obowiązkach Polaka, o wielkich czynach i nieśmiertelnej sławie wojujących za wolność kraju i t. d. oświadczyłem od niechcenia, że za trzy dni wyjeżdżam do oddziału.
Jakkolwiek moja Lodzia chciała się już oddawna dosłyszeć tego z ust moich, uważając ten krok za stanowczy probierz mojego ducha, przecież tak nagła wiadomość wywołała u niej głębsze i rzewniejsze wzruszenie.
— Tak prędko? Czyż to być może? wyszeptała tym dziwnie miękkim i pełnym słodyczy tonem, w którym się mieściło trochę smutku i obawy, trochę nadziei i niewieściej dumy.