Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak komiczne a proste znalazła rozwiązanie i nie mając dłużej co popasać, z całym pospiechem usiłowałem się wydobyć na świeże powietrza. Ale nie tak to łatwo przychodziło, jakbym był pragnął; trudność położenia zwiększała się z każdą chwilą, kłęby czarnego dymu nic mi już prawie widzieć nie dozwalały, — szedłem prawie na oślep ksztusząc się dymem i wciągając mozolnie rozpalone powietrze; przeklęte zwierzęta jak na złość plątały się pod nogami i nie dozwalały żadnego pewnego kroku zrobić, padałem prawie co chwila, lecz powstawałem natychmiast, z całą zawziętością walcząc o życie. Tymczasem słyszałem wciąż wołania:
— Panie Janie wychodź! Spiesz się! O Boże co za nieszczęście!
I głos p. Bąbalińskiego:
— Czyście oszalały posyłać chłopaka na oczywistą zgubę; zkąd wam taka dzika fantazja przyszła do głowy, że ja tam pozostałem na złamanie karku! Dach lada chwila runie, biedaczysko na węgiel się upiecze!
Poczem pani Bąbalińska wyjąkała:
— Oh! mon Dieu c’est affreux d’être brùle' vif! Mężu ratuj, siły mnie opuszczają!
Słyszałem to wszystko będąc już przy samych drzwiach, ale nie mogłem znaleźć w piersiach głosu, by się im odezwać. Wytężyłem tylko resztę sił, przesadziłem kupę leżących już owiec, stanąłem prawie cudem tuż we drzwiach i dziękując Bogu za cudowne ocalenie, przekroczyłem próg