Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znając szczegółowo wszystko, co dotyczy pańskiego trzpiotania się z mniemanym markizem, będzie nauką na przyszłość.
To mówiąc, poczciwy niemiec spojrzał na mnie z dobrotliwym, nieco jowialnym uśmiechem i po ojcowsku poklepał mnie po ramieniu.
Wypełniłem jego żądanie, pomijając naturalnie niektóre szczegóły, które uważałem za zbyteczne, poczem oświadczył mi, że mogę robić z sobą, co mi się podoba.
Nie kazałem sobie tego dwa razy powtarzać i pożegnałem go z radością i pospiechem, zostawiając pana Bąbalińskiego jeszcze na konferencji.
Gdybym był mógł, byłbym jeszcze tego samego dnia opuścił Baden-Baden, ale niestety, musiałem czekać na pieniądze, żeby wykupić ten lichwiarski weksel i mieć o czem powrócić do domu. Musiałem więc zatrzymać się czas niejaki. Tymczasem dowiedziałem się z boku, że u państwa Bąbalińskich po przyjściu pana z policji prawdziwie sądny dzień nastał.
Panna Leokadja zemdlała dziesięć razy z rzędu, pani zaś dostała tak silnego nerwowego ataku, że krzyki jej rozlegały się po całym hotelu. Na trzeci dzień cała familja opuściła Baden-Baden, udając się do Włoch dla poratowania nadwątlonego przebytą kuracją zdrowia.
Nareszcie i ja się doczekałem swoich pieniędzy.