Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szego zajścia i zapytałem się go od niechcenia czy przychodzi urzędownie z misją od markiza.
— Nie! — odpowiedział — markiz powierzył zdaje mi się tę delikatną sprawę, jednemu z swych rodaków, pułkownikowi wojsk hiszpańskich.
— Więc pan nie jesteś zaangażowanym! — wykrzyknąłem mimowolnie z radością.
— Nie! — odpowiedział — z zasady nie lubię się mieszać do pojedynków, które są w oczach moich wielkim nonsensem.
Tu radość moja ustąpiła miejsca zwątpieniu,
— Ale pan przyznasz — zacząłem znowu — że są wyjątkowe położenia, w których podjęcie podobnego obowiązku jest czynem prawdziwie szlachetnym, a zarazem niejako koniecznością honorową.
— Zapewne — odpowiedział — w wyjątkowych położeniach robi się często ustępstwo od swych zasad.
— Pan mnie nie potępiasz za mój krok wczorajszy?
— Tłumaczę go sobie naturalnem uczuciem zazdrości.
— Ale pan nie wiesz wszystkiego... i tu skreśliłem Kuryszkinowi w żywych barwach cały mój poprzedni stosunek do Lodzi.
Kuryszkin wysłuchał w milczeniu i rzekł:
— Wyznać muszę, że w takim razie pański krok był zupełnie uzasadnionym, szkoda tylko, że Santa Florez nie wiedział, jak rzeczy stoją, nie byłby sobie pozwolił nawet tak niewinnych żar-