Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trawnym djalektykiem); ten was uspokoi. To bardzo ludzki człowiek. Ale powiedzcie mi, ojcze, czy wy nie żyjecie zbyt samotnie? Macie żonę — dzieci!
— Nie, proszę pana, jestem sam jak palec. Jeno (tu znowu zaczął szeptać) powiem panu, że właśnie, już nieraz myślałem, jako źle jest samotnemu człowiekowi, a właśnie ta Bronka, co to sobie zbiera na magazyn — to jest poczciwości dziewczyna — i już nawet kilka razy mówiłem z nią o tem... Ona mówi, że potępiona, a że ja dla niej za święty, ale dlaczegóż bym nie miał przebaczyć zbłąkanęj wszetecznej sierocie, com ją sobie dycht dopasował do serca?..
Chciałem go błogosławić na te gody, alem się powstrzymał i powiedziałem:
— Niezła myśl! Ale czas chyba iść spać, a jeszcze nie wiem, gdzie będę spał. Bądźcie zdrowi.
Była godzina blizko piąta. Słyszeć się dały długie świsty fabryczne. Na świecie było zupełnie biało. Fury zieleniny, mleka i drzewa płynęły zza rogatek ul. Marszałkowską. Coraz częstsi przechodnie śpiesznym krokiem sunęli ulicą. Miasto budziło się do życia. Czas mi nareszcie udać się na spoczynek.
Zadzwoniłem u drzwi najbliższego hotelu.