Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyszła — i oto pozwalam sobie głos zabrać w celu ochrony moralnej tego szanownego stowarzyszenia. Proszę o przebaczenie, jeżeli będę mówił bez ornamentów; jestem człowiek prosty, czytałem w życiu nie jedno, ale nie potrafię tak dowcipnie, jak nasz kolega Miziorek (ostrego języka Miziorka trochę się lękał Seweryn: była to captatio benevolentiae) cytować pisarzy klasycznych i romantycznych. Jak mówię, jestem człowiek prosty i na skromnym stanowisku, ale kto wie, czy nie miałem wyższych przeznaczeń. Tak jest, panowie! w młodości swojej miałem godzinę, kiedy wielki, piękny, szeroki świat otwierał się przede mną. Złośliwy los jednakże postawił na mojej drodze istotę fatalną, która zwichnęła mi życie... Zresztą nie będę mówił o sobie: jestem dziś — zbiegiem smutnych okoliczności — figurą zbyt nikłą, abym mógł sobie na taki luksus pozwolić. Mam zamiar mówić o naszym stowarzyszeniu, o jego powadze moralnej wobec społeczności — o tym wreszcie, co nasz czcigodny prezes tylko co przeczytał... Słyszeliście, panowie, że niejaka Leokadja Dunoyer zapisała testamentem 30,000 rubli na korzyść naszego związku. Panowie! mam nadzieję, że w tym gronie znajdują się sami ludzie uczciwi. — Jako związek ludzi uczciwych, nie wątpię, że pieniędzy, z tego zapisu pochodzących — związek nasz nie przyjmie. (Zdumienie powszechne. „Ha-ha! Ho-ho!“ Kaszlanie. „Co mu przyszło do głowy? Taka znaczna suma!“ Ludzie są podli).
— Kto cię rodzi, dukaciku? (tak mówił dalej