Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ły, grając różnobarwnemi ogniami, wielkie djamenty rosy. Promienie słoneczne, przebijając się przez: zbitą gęszcz alei lipowej, kładły się na piasku dróżki okrągłemi ruchliwemi plamami. Zdawało mi się, że i ptaki wpadły w szalony zachwyt z powodu tego cudownego ranka, tak się krzątały w krzakach, tak szczebiotały, świstały i ćwierkały. Mój Boże! A i u mnie w duszy tak śpiewało, ile we mnie drżało radości i mocy!... Czy byłem kiedykolwiek w życiu szczęśliwszy, niż w tych chwilach? Chyba nie.
Nie zdążyłem jeszcze przejść połowy alei, gdy na drugim jej końcu ukazała się Lidoczka. Szła bardzo prędko, pochylając, według swego miłego przyzwyczajenia, głowę trochę w dół. Jej delikatna, wytworna figurka w prostej białej sukni to migała w cieniu drzew, to oblewała się jasnem złotem światłem. Poszedłem na jej spotkanie. Chciałem upaść do jej nóg, chciałem krzyczeć, śmiać się i śpiewać, W oczach jej jeszcze widniało odbicie snu porannego; ciemne włosy, naprędze przyczesane niecierpliwą ręką, spadały na czoło niedbałymi lokami. Jaka była ona prześliczna, świeża, różowa, roześmiana.
Lidoczka wyciągnęła do mnie obydwie ręce. Nachyliłem się, pocałowałem z początku jedną, potem drugą. Cofnęła ręce i rzekła: „Pójdziemy dalej, tu mogą zobaczyć.“
Poszedłem w ślad za Lidoczką, zachwycając się pięknymi ruchami jej ciała i przysłuchając się lekkiemu szelestowi jej sukni, tymczasem serce moje biło z zachwytem i bezładnie, Zaszliśmy w najdal-