Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panowie myślicie, nie oblewały się nam krwią serca i nie płonęły twarze, jak po policzkach, ze wstydu przez cały czas tej nieszczęsnej, haniebnej, przeklętej, podłej wojny? I czyż panowie myślicie, że nie płoną dusze nasze z gniewu, kiedy naszą ojczyznę sieką nahajkami, depczą obcasami, rozstrzeliwują i plują na nią dzicy, zezwierzęciali ludzie? Czyż panowie nie uwierzycie temu, że my złodzieje — z drżeniem zachwytu witamy każdy krok zbliżającej się wolności?
„Każdy z nas rozumie — chyba nie o wiele gorzej, niż wy, panowie adwokaci — prawdziwą istotę pogromów. Za każdym razem, po olbrzymiej podłości lub haniebnem niepowodzeniu, czy dokonawszy egzekucji męczennika w fortecznym zakątku, czy też przekroczywszy zaufanie ludu, ktoś ukryty, nieuchwytny lęka się gniewu ludowego i odprowadza koryto jego na głowy niewinnych Żydów. Czyjś djabelski umysł wynajduje te pogromy — te olbrzymie krwawe bańki, te kannibalskie zabawy dla ciemnych, zwierzęcych dusz?
„Lecz my wszyscy znakomicie wiemy, że nadchodzą ostatnie konwulsje biurokracji. Wybaczcie, opowiem obrazowo. Jeden naród miał główną świątynię, a w niej, za zasłoną, strzeżoną przez kapłanów, przebywało krwiożercze bóstwo. Składano mu ofiary z ludzi. Lecz oto razu pewnego śmiałe ręce zerwały zasłonę, i wszyscy zobaczyli wtedy zamiast boga, olbrzymiego kosmatego, żarłocznego pająka, obrzydliwego ośmionoga. Biją go, strzelają do niego,