trwawszy sekundę, momentalnie gasł, a po kilku sekundach znów wybuchał, i znów gasł i znów wybuchał po ściśle określonych przerwach. Niewyraźne delikatne uczucie dotknęło naraz duszy Heleny.
„Oto, — pomyślała: gdzieś w samotności, na pustym przylądku, wśród nocy i burzy, siedzi człowiek i pilnuje bacznie tych wybuchów ognia, i, być może, ot teraz, kiedy myślę o nim, być może i on marzy o sercu, które w tej chwili o wiele wiorst na, niewidzialnym parostatku myśli o nim z wdzięcznością.
I przypomniało się jej, jak ubiegłej zimy ją i jej męża wiózł ze stacji Tumy pewny siebie riazański chłopiec. Była noc i zamieć. Nie minęło i pół godziny, gdy chłopiec zgubił drogę, i w trójkę krążyli po jakiemś dzikiem, zaniesionem kupami śniegu, polu, poprzecinanem rowami, powracając do swoich śladów, dopiero co przekopanych w caliźnie. Wokoło, gdzieby nie spojrzało oko, była jedna i ta sama blada, martwa, biaława mgła, w którą zlewały się monotonnie śneg i niebo. Kiedy koń wpadał w rowy, wszyscy troje musieli wysiadać z sani i iść po pas w śniegu. Nogi Heleny zdrętwiały i już zaczynały tracić czucie.
Ogarnęła ją spokojna, bez złości rozpacz. Mąż milczał, obawiając się zarazić ją swoim niepokojem. Chłopiec na koźle już więcej nie szarpał lejcy ze sznura i nie cmoktał na konie. Szły one pokornym krokiem, z nisko opuszczonymi łbami.
I naraz chłopiec zawołał radośnie:
Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/24
Wygląd
Ta strona została przepisana.