jak nazywano go w rodzinie. Mówiono tam coś o damie, płynącej parostatkiem do Odesy, o nagle wybuchłej burzy i chorobie morskiej.
Lecz kap-pitan uprzejmy był,
Do kajuty zaprosił,
Dał mi radę położyć się do łóżka
I rozpiąć gorset...
Szyk, blask, immer elegant...
Przypomniał się jej już motyw i poważna długa twarz Arkadjusza, wygłaszającego bez śpiewu głupie słowa. W innym czasie roześmiała by się na to wspomnienie, lecz teraz było jej wszystko jedno, wszystko na świecie było dla niej jakieś nudne, niezajmujące i mdłe. Ażeby wypróbować siebie, umyślnie pomyślała o Wasiutyńskim i jego kółku, o mężu, o przyjemnej pracy dla niego na remingtonie, starała wyobrazić sobie dawno oczekiwaną radość spotkania się z nim, która wydawała się tak jasną i roskoszną tam, na brzegu, — nie, wszystko wydawało się jakiemś szarem, dalekiem, obojętnem, nie wzruszającem serca. W całem jej ciele i świadomości pozostał tylko ciągnący, rozdrażniający, osłabiający stan nawpół omdlenia. Skóra jej od nóg do głowy oblewała się lepkim zimnym potem. Niemożliwem było ścisnąc wilgotnych, drętwiejących palców w pięść — tak zmiękły i straciły siłę. Zdawało się, że ot-ot zaraz nastąpi zupełne omdlenie i zapomnienie. Oczekiwała tego i obawiała się.
Lecz naraz w oczach jej zrobiło się mętnie i zielono, drażniące łaskotanie podeszło do gardła, serce