Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

. Obydwoje byli w strojach podróżnych. Blondynka wydawała się zmęczoną, twarz jej pobladła, powieki zaczerwieniły, widać było, że tej nocy nie spała, i jednocześnie z tem miała minę człowieka, który zdecydował się na jakiś fatalny, niepowrotny krok. Podtrzymywana pod ramię przez aktora, wsiadła na brykę. W ślad za nią wsiadł i aktor i rzekł coś do chochła, siedzącego na koźle. Chochoł uderzył batem konie, bryka zaturkotała na drodze i... na raz zatrzyła się.
Malutki nauczyciel w złotych okularach. Bóg wie skąd się wziął, stał pośrodku drogi, trzymając konie za uzdy. Postać jego i ubiór były w nieładzie, wyglądał cokolwiek śmieszny, lecz zdecydowany. Krzyczał, coś, czego nie mogłem dosłyszeć.
I naraz rzucił się, jak kula, na brykę, schwytał aktora za kołnierz i wyrzucił go na ziemię. Przyznam się, że było to widowisko zdumiewające. Lecz to, co dalej zaszło, było jeszcze dziwniejsze. Spodziewałem się, że aktor ten wielki, masywny, imponujący i dumny człowiek — zacznie bić, opierać się lub chociażby, przynajmniej, zacznie wyjaśnienia. Nie, pobiegł naprzód ze zdumiewającą szybkością, zgubił po drodze okrągły kapelusz i — zauważyłem to! przez cały czas podciągał pantalony. Jak Boga kocham, spodziewałem się wszystkiego, nawet przelewu krwi, lecz nie tego teatralnego efektu.
Lecz koniec całej tej historji mnie nie tylko zdziwił, lecz wzruszył, wstrząsnął i prawie przeraził.