Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku cyfrę XII, potem okno, Przytem znakiem pokazała mi, że jeżeli zastukam, to okno otworzy się.
Około godz, 11 burza ucichła. Wyszedłem na ulicę, podniecony myślą o oczekującem mnie spotkaniu i o Jego niezwykłości. Niebo było jasne, czyste i wydawało się bezdennem. Księżyc świecił z jakąś natarczywą jasnością. Pośrodku ulicy leżały ostre czarne cienie domów. Powietrze było nasycone ostrym zapachem wilgoci po burzy i upojnym zapachem białej akacji.
Przechodząc ogródkiem, zauważyłem grządkę narcyzów, bielejących w ciemności, nachyliłem się zerwawszy jeden, włożyłem w butonierkę surduta. Potem, cicho prześlizgnąwszy się przez nawpółotwartą furtkę, podszedłem do okna, wychodzącego z sypialni Wiktorji na ogródek.
Okno było zamknięte, i przytuliwszy do niego twarz, nic nie mogłem dojrzeć, oprócz czarnej mgły. Powstrzymując oddech, zastukałem ledwie dosłyszą nie w szybę. Okno powoli i bezdźwięcznie otworzyło się.
I naraz zobaczyłem przed sobą, wszystkiego w odległości jakiegoś pół arszyna, twarz Mawieja Kuźmicza, bladą, zaniepokojoną twarz, z oczyma nienaturalnie błyszczącemi w jasnem świetle księżyca.
Instynktownie schwytałem za kij.
— Niech pan zostawi. Proszę nie robić głupstw rzekł ze spokojną goryczą w głosie: żona ma teraz atak nerwowy. Niech pan przejdzie wokoło na taras. Zaraz tam będę. Musimy porozmawiać.