Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rację. Choć i on również dobry, niema co mówić!... Tylko tu nie ciernie nawet, a jedna obrzydliwość. Wszak niema dnia, ażeby mnie nie znieważali czemkolwiek! I rzuciła bym natychmiast tą przeklętą scenę, lecz czyż można? O wszystkiem, rozumie pan, o wszystkiem swoich zawiadomiłam; okręty umyślnie za sobą spaliłam. Z jakimi oczyma teraz im się pokażę? No, czyż o tem można pomyśleć! Czyż można? Na miłość Boską niech pan powie, czyż można?
Tyle natarczywości było w tych spiesznych pytaniach, tak chciwie oczekiwała na moją odpowiedź, że stało się dla mnie zrozumiałem, jak często męczyła ją myśl o powrocie do domu. Ja, w miarę możności, prostemi i szczeremi słowami starałem się ją uspokoić: powiedziałem że nie tylko może, ale i powinna wrócić do swoich staruszków, że teraz chora i zmęczona, podwójnie jest im droższą, jak matce drogiem jest chore dziecko, że nigdy nie jest późno odpocząć fizycznie i moralnie po tem ciężkiem życiu.
Lidoczka bardzo uważnie słuchała mnie, nie wypuszczała mej ręki i od czasu do czasu głęboko i z przerwami wzdychając, jak dziecko po długim płaczu. Jeszcze nie wyschłe po płaczu oczy jej zabłysnęły radosną nadzieją. Niedostrzegalnie dla nas samych przeszliśmy do naszych wspólnych wspomnień i długo siedzieliśmy obok, blizko zestawiwszy krzesła, zapomniawszy o przygodach tego wieczoru, nie przestając dopytywać się i odpowiadać, zupełnie jak brat i siostra po długiej rozłące. Lidoczka i śmiała się jakimś wstydliwym, dziecinnym śmiechem,