Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uśmiechem zwracają się w jego stronę... czekają tylko, żeby upadł na kolana i płacząc prosił o zmiłowanie. Czekają, żeby się upokorzył. Podejrzenie wyziera z ich oczu, ale wszyscy milczą... On zaś krzyżuje ręce na piersiach i milcząc słucha, jak zarzucają mu winę, a kiedy jeden z nich, oburzony jego milczeniem, rzuca mu obelżywe oskarżenie, Ałarin nie może już wytrzymać... Wielkiemi krokami zbliża się do stołu... oczy rzucają błyskawice gniewu... Śmiech urywa się... wszyscy czuja się nieswojo, gorliwy oskarżyciel chowa się za czyjeś plecy... Ałarin odpowiada ostrym głosem na oskarżenie... ciska na stół paczkę banknotów i wyrzeka się z pogardą pracy w tak nikczemnem towarzystwie... Wrażenie olbrzymie !Wszyscy, co do jednego, biegną ku niemu, błagają, by ich nie opuszczał, zapewniają o przyjaźni... W oczach niektórych błyszczą łzy... lecz on choć wzruszony ogólnem uznaniem, wybiega z sali.
Zatopiony w marzeniach, Ałarin nie słyszał nawet, że już trzeci raz ktoś wymówił jego nazwisko i dopiero, gdy czyjaś ręka dotknęła jego ramienia, drgnął i skoczył na równe nogi.
Stała przed nim Zena. Na twarzy jej, oświetlonej mętnem światłem latarni, malowała się trwoga i tkliwość.
Przykre i miłe marzenia pierzchły. Z poza nich wyjrzała straszna rzeczywistość. Rozdrażniło to Ałarina.
— Czego pani chce ode mnie? — zawołał prawie z płaczem. — Niech mi pani da spokój!