Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dził do artyzmu umiejętność wywierania nieznacznie silnego wpływu na interesanta. Nigdy pierwszy nie zaczynał rozmowy o pieniądzach, obserwując tylko, jak jego klient miesza się, wstydzi, bąka coś od niechcenia, aby w końcu zgodzić się z ulgą radosną na wszystkie warunki zadowolony, że może wreszcie zakończyć tak niemiłą sytuację.
— Otóż szanowny panie Samuelu — zaczął ze swadą Ałarin, nie mogąc wytrzymać przenikliwego wzroku, który go ogromnie mięszał — potrzebuję... czy pan nie mógłby... pożyczyć... mi niewielką sumkę?...
Lichwiarz domyślił się, że ta „niewielka sumka“ będzie bardzo wysoka, ale nie dał tego poznać po sobie.
— Dlaczego nie mam pożyczyć? — odparł. — Mogę panu dać, ile pan chce. Pan taki akuratny i nigdy się nie targuje... Daj Boże, żeby każdy był taki do interesu... A ile pan potrzebuje?
Pytającym wzrokiem spojrzał na Ałarina i już otwierał szufladę, żeby przygotować weksel.
Ałarina znów ogarnął strach. Zdawało mu się niepodobieństwem wymienić tak wielką sumę.
— Po... potrzebuję dziewięciu tysięcy... — skłamał i jednocześnie zdawał sobie sprawę, jak było bezcelowem zwracanie się z takiem żądaniem do Gojdberga.
— Dziewięć tysięcy? — powtórzył zwolna żyd. Nie spodziewał się czegoś podobnego. — Ależ ja sam nigdy nie miałem tylu pieniędzy w swoich rękach — dodał, szybko zatrzaskując szufladę i zamykając ją na