Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żę szczęście musi wrócić i grał na słowo, dopóki bankier nie zwrócił mu uwagi, że przegrał tysiąc rubli.
Ałarin zaczerwienił się i poprosił o pół godziny zwłoki. Nie miał ani grosza własnych pieniędzy i postanowił zapłacić dług z rządowych, które miał u siebie w mieszkaniu.
— Pożyczę jutro u żyda i oddam — myślał.
Jak warjat wpadł do domu i wyciągnął z pod łóżka dużą ogniotrwałą szkatułkę. Chciał ją otworzyć, lecz ręce mu się trzęsły i nie mógł kluczykiem trafić do zamku. Otworzył wreszcie. Omackiem wyjął paczkę z rządowemi pieniędzmi i rozwinął ją. Powinien był zapalić lampę, bo w pokoju o spuszczonych roletach panowała ciemność, ale jak na złość, nie mógł znaleźć zapałek.
— A! jeden djabeł! — zadecydował zirytowany i, wsunąwszy grubą paczkę do bocznej kieszeni fraka spiesznie powrócił do Krukowskiego.
Wszedł do pokoju graczy i z dziwnem uczuciem powiódł po nim spojrzeniem. Stoły zabazgrane kredą, odór z dymu tytuniowego, nieprzyjemnie podziałały na niego, zwłaszcza że wrócił dopiero ze świeżego powietrza.
Dokoła dużego stołu zebrało się dziesięciu czy dwunastu graczy, śledząc w napiętem milczeniu ręce bankiera. W slabem porannem świetle twarze ich blade robiły wrażenie trupich.
Banie trzymał Krukowski, niski, szczupły, ale silny jak stal, muskularny mężczyzna w dziwnie nieokreślonym wieku. Łysy był, twarz zbróżdżona zmarszcz-